Moje niedoceniane koleżanki współżaczki! Przeczytajcie ten list manifest i nie wahajcież się poprzeć naszych doprawdy sprawiedliwych dążeń do równości w edukacji.
Jakżeż byłyśmy przez stulecia postponowane w tej kwestii! Zrazu w wiekach średnich: czy ktokolwiek bądź ośmieliłby się natenczas napomknąć o tym, iż dziewczęta mają prawo do nauki, chociażby w miniszkółkach przyklasztornych?
Renesans był pod tym względem zaprawdę niby-rewolucyjny, boć przecież żadnemu dziewczęciu na Akademii Krakowskiej studiować nie pozwolono. Chyba że któraś, co sprytniejsza i ekstraprzebiegła, w chłopięce szaty przyodziana, a zatem w pacholę przedzierzgnięta, mądrości dla mężczyzn li tylko zastrzeżone chłonąć z rzadka mogła. Nie inaczej było w burzliwych dekadach reformacji i kontrreformacji. Ani w gimnazjach prowadzonych przez innowierców, na przykład luteranów, kalwinów czy arian, ani w tych co nieco późniejszych, zakładanych przez ojców jezuitów, nas, dziewcząt nie edukowano.
Czyżby zmiana się dokonała w Collegium Nobilium księdza Konarskiego? A gdzieżby tam! Uczona białogłowa niezmiennie jawiła się jako horrendum, po trosze babochłop, a po części baba-jaga. Jakiż to despekt dla płci nadobnej, że nazwa „wiedźma”, co wprzódy po prostu kobietę wiedzącą oznaczała, rychło stała się synonimem megazłej quasi-czarownicy. I nie lepiej było w zasadzie aż do końca Pierwszej Rzeczypospolitej.
Dopiero z początkiem wieku pary i elektryczności nasze przodkinie ze średnio sytuowanych rodzin mogły były na prywatnych pensjach wdrażać się do tak zwanego życia w rodzinie. Po prawdzie spomiędzy nich niełatwo byłoby wyłuskać takie, w których kształcono by na sposób dzisiejszy, ale jednakowoż postęp był podówczas wcale widoczny. Chociaż wstęp na Uniwersytet Jagielloński czy Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie, nie mówiąc już o rosyjskim Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim, był jeszcze w ostatnim ćwierćwieczu dziewiętnastego stulecia nad wyraz trudny, co sprawiało, że nasze superrodaczki wyjeżdżały studiować do Zurychu, Lozanny, Heidelbergu, Getyngi czy Brukseli. Tak jak niezapomniana Agnieszka Niechcicówna z powieści rzeki Marii Dąbrowskiej „Noce i dnie”.
Dużośmy już dotąd osiągnęły, ale walka o równouprawnienie edukacyjne jeszcze niezakończona. To cóż, że na filologiach jest nas ho ho ile więcej niż panów, skoro na politechnikach ciągleśmy w mniejszości, o uczelniach okołowojskowych nie wspominając.
Bojujmyż więc dalej, my, współczesne sufrażystki, tusząc co dzień, że trele-morele o blondynkach zdolnych inaczej, może nie w okamgnieniu, ale tuż-tuż po nieuniknionej batalii w Sejmie i Senacie RP, ukrócimy jako słowną brzeczkę wraz z démodé dziś innymi gadkami szmatkami męskich niby-herosów. I zapamiętajmy to wcale nie naprędce utworzone motto: „Kobieta megakształcona wszystkiego w życiu dokona”!